Damian Śwircz

10 kwietnia 2020
Kategoria: Rodzina SRR
Autor: Piotr Cukrowski
"Zostańmy w domach, trenujmy w nich, bawmy się z dziećmi i nie okłamujmy medyków!"
„Bez biegania i mojego zawodu nie wyobrażam sobie życia”

Biegacz: Damian Śwircz
Początek przygody z bieganiem: Marzec 2018
Debiut w zawodach: Orlen Warsaw Marathon na 10km – Kwiecień 2018

Cieszę się, że mogę porozmawiać z jednym z wielu bohaterów dzisiejszych czasów, to znaczy z przedstawicielem służb medycznych. Jesteśmy wam bardzo wdzięczni za to co dla nas robicie. Mam też nadzieję, że ratownicy wreszcie zdobędą uznanie i szacunek na jaki zasługują.

Damian: No tak nie do końca czuje się tym bohaterem, ale z drugiej strony jest to miłe. Do tej pory byliśmy niedoceniani, a teraz chyba nie ma innego wyjścia <śmiech>. Mam nadzieję, że to zostanie też na później i gdy już epidemia ustanie dalej będziemy pozytywnie widziani. Na razie jest tak, że w pracy jesteśmy bohaterami, ale gdy ktoś z nas idzie do sklepu to potrafią odmówić nam obsługi i to jest słabe. Ludzie boją sie trochę, ale zobaczymy co będzie dalej…

Na zaproszenie do wywiadu zareagowałeś bardzo pozytywnie i energicznie, co niezmiernie mnie ucieszyło. Wspomniałeś też, że jesteś bardziej podekscytowany niż przed rozmową dla TVN. Czego dotyczył twój pierwszy wywiad?

Najpierw jak ruszyła akcja wywiadów i strona SRR to pomyślałem: „Kurczę, może się kiedyś do mnie odezwą, ale byłoby fajnie…„. A tu bach… Piąta osoba z kolei, już jestem ja i jest fajnie <śmiech>

Wywiad dotyczył mojego postu na Facebooku, w którym opisywałem jak zostaliśmy oszukani przez rodzinę, do której byliśmy wezwani. Naraziło nas to na ewentualną kwarantannę lub zachorowanie. Raczej nigdy w życiu bym nie pomyślał, że napiszę kiedykolwiek taki post, który wzbudzi tak wielkie poruszenie. Miał być to taki manifest lub protest, coś w tym stylu. Liczyłem, że zobaczy to może z 50 osób. Może jedna osoba udostępni i na tym się skończy. Zazwyczaj posty moich dzieci są bardziej lubiane <śmiech>. A tu nagle niespodzianka – śmieję się, że Lewandowski mógłby mi pozazdrościć. Było coś koło 50 tyś. reakcji i blisko 35 tyś. udostępnień – liczby z kosmosu jak dla mnie. Po tym odezwało się kilka osób z mediów, w tym właśnie wspomniany TVN i dla nich udzieliłem krótkiego wywiadu.

Opowiedz nam o akcji #NieKłamMedyka

Chodzi w niej pokrótce o to, aby nie zatajać żadnych informacji. Spotykamy się często z tym, że ludzie mają obawy. Czasami jest tak, że ktoś jest na kwarantannie, mógł mieć jakiś kontakt z zakażonym lub ma kogoś takiego w rodzinie i boi się, że my mu nie udzielimy pomocy. Być może, że dostanie jakąś karę. W zasadzie sami nie wiemy o co chodzi do końca i co nimi kieruje. Ludzie zatajają takie informacje przed nami. Może to skutkować tym, że cała jednostka pogotowia bądź jeden zespół zostanie wycofany. Zdarzają się też przypadki, że pacjent jest zakażony, co stwarza bezpośrednie niebezpieczeństwo dla nas.

Generalnie już wcześniej był poruszony temat kłamstw. Ludzie często kłamali, bo chcieli się dostać w pierwszej kolejce do szpitala bądź ktoś był bezradny na to z jakim systemem ochrony zdrowia w Polsce się spotyka. Ten system jest zarówno dla nas jak i dla pacjentów trudny. Jeżeli ktoś ma czekać w kolejce do lekarza specjalisty przez pół roku, rok lub zapłacić jakieś grubsze pieniądze to często woli wezwać karetkę. Udać, że tematu nie ma i ten ból to pojawia się pierwszy raz w życiu. Dzięki temu ma nadzieję, że uda mu się dostać do lekarza w trybie pilnym.

Zatajają też różne choroby. Pojawia się też taki problem, że my później możemy postawić złe rozpoznanie, podjąć złe leczenie, które może pacjentowi zaszkodzić. Cała ta akcja #NieKłamMedyka dotyczy epidemii koronawirusa, ale ma też za zadanie dotrzeć do świadomości pacjentów, by nie zatajali ważnych informacji, nie tylko związanych z epidemią. Może dojść do takiej sytuacji, że nie będzie miał kto wyjechać do pacjentów. Sytuacja jest tragiczna, nie oszukujmy się.

Materiał TVN24: Telefon na pogotowie, wezwanie: „cukrzyca”. A na miejscu? Gorączka i kaszel. #niekłammedyka

Twoja praca to ciężki kawałek chleba. Od zawsze wy ratownicy jesteście na pierwszej linii frontu. Często niedoceniani i pomijani mimo, że narażacie swoje zdrowie i życie. Jak wygląda wasza praca w czasie pandemii?

Wygląda to w sumie podobnie do tego jak wyglądało. Wcześniej było sporo wyjazdów, których nie powinno być na pogotowiach. Pogotowie stricte jest przeznaczone do sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia. Niestety bardzo często jeździliśmy do przypadków, które powinny trafić do lekarza rodzinnego bądź innej opieki lekarskiej. Po prostu pacjent mógł sam się udać do placówki medycznej. To było takie wykorzystywanie nas… „Bo mi się należy, bo płacę podatki, bo nie wiem co robić…„. Teraz jakby ludzie trochę się przestraszyli, tych wyjazdów jest już mniej. Jednak z drugiej strony, kiedyś zwykłą gorączkę byśmy zwalczyli w domu lekami, czy zawieźli na izbę przyjęć, przykładowo do nas, do Zwolenia, czy na inny najbliższy SOR… Tak teraz jest ten strach i w naszych głowach i w głowie dyspozytora. W zasadzie gdy wszyscy dookoła usłyszą hasło „gorączka” bądź „kaszel” to jest sytuacja, która już zmienia naszą pracę. Musimy wtedy szykować kombinezony. Można być cwaniakiem, można być pewniakiem <śmiech> i się nie bać. Chociaż ja za takiego pewniaka się nie uważam. To jest zawód, w którym nigdy nie zobaczysz wszystkiego i nie przerobisz każdego możliwego scenariusza.

Nie miałem jednak takich problemów, że czegoś tam się boję, że się zarażę albo zdarzy mi się wypadek. To jest gdzieś tam wpisane w ten zawód. Jednak gdy zakładasz kombinezon na siebie to ten dreszczyk na karku się pojawia. Być może nie wrócę przez najbliższe 2 tygodnie do domu i zostanę na kwarantannie albo nie daj Boże zarażę siebie lub rodzinę w domu, bo będę nosicielem. Bardziej się martwię o moich bliskich. Mieszkamy na jednym podwórku z dziadkami żony. Obawiamy się, bo każde z nich choruje, ma tak zwane choroby współistniejące. Nie martwimy się o siebie tylko o nich i o dzieci. Tak samo moi koledzy i koleżanki z pracy, poza tymi, którzy pracują w wieku emerytalnym czy przedemerytalnym – oni mają trochę większy stres, ponieważ sami są w grupie ryzyka.

Czy to nie było tak, że ludzie robili sobie z karetek taksówki?

Tak było i to była wielka bolączka. Pracuję w Zwoleniu i to jest takie można powiedzieć pogotowie podmiejskie. W większości jeździmy po wsiach. Świadomość ludzka jest tu trochę inna. Oni bardziej myślą, że karetka to jest faktycznie bardziej do tych stanów nagłych. Zdarzają się oczywiście przypadki, że ludzie dzwonią o pierdołę i domagają się nie wiadomo czego, bo płacą podatki. Jednak w takich miastach jak Warszawa, Radom czy inne większe miasta – ludzie już nie maja litości. Mimo tego, że teraz oglądasz film i w przerwie leci 10 reklam leków z informacją na co je brać, żeby cię nie swędziało, nie piekło i nie bolało, itp. itd., okazuje się jednak, że dwudziestolatka boli brzuch i on nie wie, że trzeba wziąć Nospę i poczekać chwilę… Najlepiej wezwać pogotowie. Jest taki problem, że jesteśmy traktowani jak taksówka. Np. u nas w Zwoleniu stoimy na światłach. Jakiś Pan otworzył drzwi i pyta się czy go do Puław zawieziemy, a my pacjenta mamy z tyłu <śmiech>. W Warszawie też takie rzeczy się zdarzały, kobieta stała na przystanku i spytała czy nie podwieziemy jej trochę dalej. Ludzie nie do końca mają tą świadomość, że w karetce może odgrywać się jakiś dramat. Możemy być w trakcie reanimacji lub w wielu innych sytuacjach. Teraz ta świadomość się zwiększa ale faktycznie często byliśmy traktowani jako taksówka, co było bardzo przykre.

Jesteśmy jedyną stacją w Zwoleniu, a kolejna znajduje się 20km dalej. Mamy tu trasę krajową, na której często zdarzają się wypadki. Wyobraźmy sobie teraz sytuację – w Lipsku jest jedna karetka i zostaje wezwana do jakiejś błahostki. Wtedy jedziemy z interwencją nawet 50km do pacjenta. Jest to dystans, którego mimo jazdy na sygnale nie przeskoczymy. Taki dojazd wymaga czasu. Poszkodowany może mieć wtedy nie lada problem. Bardzo ważne jest, aby ludzie mieli świadomość, że wzywając karetkę do jakiejś drobnostki, bądź dla żartu, mogą poważnie zaszkodzić tym, którzy naszej pomocy będą naprawdę potrzebować.

Czy nieuzasadnione wezwanie karetki jest karalne?

Jest karalne. Jeżeli stwierdzimy na miejscu, że wezwanie jest nieuzasadnione, to możemy wezwać policję, co też nie raz robiliśmy. Oni mogą dać mandat od bodajże 500zł w górę.

Twoja praca sama w sobie jest bardzo stresująca i odpowiedzialna. Obecna sytuacja zapewne jeszcze bardziej to potęguje. Dlaczego postanowiłeś wybrać właśnie ten zawód?

Może to śmiesznie zabrzmi… Mam w sobie takiego doktora Judyma i bardzo chciałbym tym ludziom pomagać <śmiech>. Kiedyś w technikum planowałem iść do seminarium, żeby naprawiać ludzkie dusze. Później poznałem przyszłą żonę i zmieniłem plany <śmiech>. Trochę nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Kiedy w klasie maturalnej miałem zabieg prostowania przegrody w nosie, a moja mama była pielęgniarką na oddziale obok, to chodziłem tam porozmawiać. Przyszła któregoś dnia taka młoda pielęgniarka po studiach i mówi do mnie „A może byś poszedł na ratownictwo„, ja na to gdzie tam głupoty i nie… <śmiech> Poleżałem jeszcze kilka dni na tym oddziale. Pomyślałem i mówię kurcze w sumie dlaczego nie… też fajny pomysł. Może nie ludzkie dusze, ale ludzkie ciało mógłbym naprawiać i poszedłem na ratownictwo.

Dzisiaj jestem zachwycony. Jestem po szkole gastronomicznej i niekoniecznie siebie widziałem w tym zawodzie. Na studiach, gdy pracowałem na kuchni to nie sprawiało mi satysfakcji. To było fajne, bo miałem dobry zawód, mogłem pracować i studiować jednocześnie. Jednak to ratownictwo… czuje, że to jest moje powołanie, nie widzę siebie w innym zawodzie. Moja żona jest nauczycielką, ja ratownikiem. Oboje nie widzimy dla siebie innej drogi. Jestem ratownikiem od 6 lat. Nie czuję w sobie jeszcze wypalenia. Zawód jest ciężki i stresujący, czasem niebezpieczny. Finansowo też nie jakoś wow, bo zarobki raczej są marne, ale kocham ten zawód i raczej bym go nie zmienił. Jestem wdzięczny tej pielęgniarce, która wtedy rzuciła mi ten pomysł.

Jesteśmy bardzo ciekawi twojej biegowej historii. Powiedz jak to wszystko się zaczęło.

Wszystko zaczęło się przez pracę. Po studiach trochę tułałem się po Warszawie jako ratownik i pracowałem w firmie, która robiła też zabezpieczenia medyczne imprez masowych. Moją pierwszą imprezą u nich był Orlen Warsaw Marathon 2016. Umieścili mnie za linią mety co było masakrą. Tam było generalnie najwięcej roboty, bo ludzie mdleli itd. To był początek kwietnia, gdzie było chyba 5 stopni czy coś. Ja nieprzygotowany do końca, że kilka godzin przyjdzie mi tam stać, jeszcze miejsce w cieniu mi się trafiło <śmiech> Zmarzłem okropnie. Narobiłem się wtedy, bo to w zasadzie pierwsza linia frontu, gdzie ludzie padali ze szczęścia i mdleli za metą. To była moja pierwsza styczność z bieganiem. Mówię „wow, super. Kurczę ja bym 10km nie dał rady przebiec„. Za rok znowu obstawiałem Orlen jako ratownik i tak sobie powiedziałem, że na przyszły rok spróbuje pobiec tą dyszkę. Gdzieś tak miesiąc przed moim debiutanckim Orlenem stwierdziłem, że chyba już czas. Jeżeli chcę to już ostatni gwizdek, żeby zacząć się przygotowywać <śmiech>.

Zaczęło się od tego, że poszedłem na siłownię. Najbardziej lubiłem być na bieżni. Najpierw było 5km takim marszobiegiem, potem 7km. Jak było 7km to już i do 10km dobije. Na tej bieżni zeszło mi chyba 1h 15min. Mówię „wow jest fajnie, ale z drugiej strony na dworze musi być jeszcze fajniej” no i zacząłem treningi na powietrzu. Pierwszy miał 6km, myślałem, że mi klatę rozerwie na koniec <śmiech>. Fajnie… Dosłownie tak się rzuciłem jak szczerbaty na suchary. 30 marca miałem pierwszy trening, 31 marca drugi trening, potem chyba 2 kwietnia trzeci trening i złapałem zapalenie gęsiej stopki – kolano mi odmówiło posłuszeństwa. Skończyło się na wizycie u fizjoterapeuty. Wtedy Orlen stanął pod znakiem zapytania.

Moją pierwszą decyzją gdy zaczęła mnie noga boleć było zwrócenie się do Street Run Radom. Gdzieś tam mi się rzuciliście na Facebooku, bodajże przed WOŚP’em był jakiś wywiad z SRR. Mówię „napisze do nich, bo to napewno są specjaliści<śmiech>. Jak człowiek nie biega to myśli, że ci biegacze na zawodach to są super szybcy. Tutaj Street Run Radom to już muszą być jacyś atleci niemiłosierni. Wszystko wiedzą i na wszystkim się znają <śmiech>. Więc napisałem. Michał Kowalski okazał się bardzo sympatyczną osobą, która od razu zaprosiła mnie do grupy.

Przed tym Orlenem byłem jeszcze taki wstydliwy i bałem się gdzieś tam zagadać. Potem była ta wizyta u fizjo. On mi trochę odradzał Orlen, ale że leki przeciwzapalne mi pomogły to stwierdziłem, że pobiegnę, ale najwyżej zejdę z trasy. Biegło mi się super te 10km. Bez bólu – plus cała masa endorfin i było fajnie. Pamiętam jak spotkałem Łukasza Pacholskiego, chyba z Kasią biegł i było „Cześć! Jestem ze Street Run Radom! To mój pierwszy bieg!<śmiech>. To pierwsze takie wspomnienie. Taki był mój początek zarówno z bieganiem jak i z grupą. Najpierw prośba o ratunek, bo mi noga umiera, a później… <śmiech>

Kolejny był Bieg Konstytucji 3 Maja. Tam już się czułem tak rodzinnie i fajnie w SRR. To też jest taka magiczna motywacja w naszej grupie. Nawet jakby się komuś nie chciało, to widzi te treningi i nie jest w stanie wysiedzieć. Bez biegania i mojego zawodu nie wyobrażam sobie życia.

Jaki bieg najbardziej zapadł Ci w pamięci?

Jak tak stoję przed ścianą z medalami i na nie patrzę, to chyba największy sentyment mam do naszego Radomskiego Maratonu Trzeźwości 2019. Nie był to mój pierwszy maraton. Jednak on pozwolił mi złamać taką barierę, że nie zawsze muszę biegać na czas. Do tej pory było tak, że jechało się na zawody, fajny bieg, fajny wyjazd, ale finish poniżej oczekiwań. Mimo tych wszystkich fajnych przeżyć to człowiek wychodził zły itd. Tutaj udało się przekroczyć tą granicę. Dodatkowo był to mój pierwszy bieg leśny i to mi się bardzo spodobało. Tak jak biegłem maraton na Orlenie, tam zawsze było „milion” ludzi wokół ciebie. Nie daj Boże zacząłeś iść, to ludzie cię wyprzedzali i już miałeś dosyć. To trochę bolało. U nas w lesie to było takie fajne. Człowiek poobcował sam ze sobą i z naturą. Z Tomkiem Szypułą wspierając się niemal w całości razem go przemierzyliśmy. Wtedy zrozumiałem, że nie czas jest najważniejszy, można fajnie pobiegać i się pocieszyć. Chyba dlatego mam do niego taki sentyment. Są jeszcze inne biegi, które zapadały w mi pamięć, jak Półmaraton Praski. Klątwa Szczytniaka z tego roku też bomba. Jednak to nasz Maraton Trzeźwości najczęściej wspominam.

Biegasz od 5km po maraton, asfalt jak i teren. W lutym bieżącego roku wystartowałeś na wymagającej trasie Klątwy Szczytnianka. Które biegowe ścieżki najbardziej Ci odpowiadają?

Klątwa Szczytniaka to w ogóle było WOW, organizacyjnie jak i terenowo. Było bardzo wymagająco. Najbardziej odpowiadają mi tereny leśne jak nasz Kozłów. Na biegi górskie jeszcze muszę nabrać formy i siły. Na razie brakuje mi czasu na treningi siłowe. Póki co te nasze tereny leśne kozłowskie to jest miód malina <śmiech>. Tu jest mi najlepiej.

Jak bieganie wpływa na Twoją pracę i odwrotnie?

Zdarzały się takie sytuacje gdzie żona mówiła tak: „Damian idź spać, bo po nocy jesteś. To była ciężka noc, a ty jesteś zmęczony. Idź się prześpij„. Ja na to: „Ola… pójdę pobiegać…” W odpowiedzi usłyszałem, że jestem nienormalny <śmiech>. Czasami bardziej niż fizycznie potrzebuję odpocząć psychicznie. Bieganie mi to daje. Staram się łączyć jedno z drugim. Teraz mam więcej pracy. Wyrabiam więcej godzin niż na zwykłym etacie. Staram się biegać przed pracą, czasami biegam po pracy, a czasami przychodzę na pogotowie i patrzę, że jeszcze ekipa nie przyjechała z wyjazdu. Dzwonię i pytam gdzie są. Odpowiadają, że na Józefowie albo w Puławach. Super, jeszcze pół godziny wcisnę biegania!! <śmiech>. Zawsze mam ze sobą buty do biegania. W samochodzie wożę strój sportowy, więc gdzie mogę to wciskam <śmiech>. Obowiązków jest dużo i staram się to wszystko połączyć, żeby rodzina była zadowolona i nie tracić relacji z nimi przez rożne godziny mojej pracy i inne nieprzewidziane sytuacje.

Mam wrażenie, że wciskanie tych kilku dodatkowych kilometrów „bo jeszcze masz chwilę czasu” sprawa ci dużo radości.

Z tego mam w sumie największą radochę, muszę przyznać <śmiech>. Czasami mowię do żony, że idę na godzinkę pobiegać. U mnie pojawia się już to zboczenie biegacza „Dopełnię kilometr” <śmiech>. Jeszcze coś wcisnę…, „a może pobiegnę jednak tą dróżką?” Zawsze staram się gdzieś tam wcisnąć przynajmniej te pół km. Potem w rocznym rozrachunku to fajnie zaowocuje. Tu pół km, tam pół km i uzbiera się kilka tych dodatkowych km. To daje więcej spalonych kalorii i endorfin.

Nie utożsamiasz się tylko ze Street Run Radom, czasami można Cię zobaczyć w barwach Vege Runners. Opowiedz nam o swoim żywieniowym stylu życia.

Mięsa odmówiłem lekko ponad rok temu. To było na przełomie stycznia i lutego. Jestem z tych, jak to żona się śmieje, co nie potrafią się tylko w połowie w coś zaangażować. Jak coś wybieram to tylko w całości. Tak jak ona chciała, żebyśmy tylko ograniczyli mięso, tak ja stwierdziłem, że po co ograniczać, jak można wcale nie jeść <śmiech>. Były to względy jakościowe, to jakie w obecnych czasach jest mięso, jak jest przygotowywane i jak zwierzęta są traktowane. Zaczęło mi to przeszkadzać. To ile wytwarza się przy tym gazów do atmosfery, też gdzieś odegrało rolę.

Pierwszy tydzień czy dwa były bardziej na próbę. Do dzisiaj nie czuję specjalnie jakiejś ochoty na mięso. Zawsze mam przygotowane swoje jedzenie. Przyznam, że na Boże Narodzenie tęsknię za rybami. Jednak na co dzień nie mam problemu z życiem bez mięsa. Teraz jest to bardziej popularne, więc idziesz do sklepu i możesz coś kupić czy przez Internet zamówić fajne jedzonko. Jestem zadowolony i nie tęsknię za mięsem. Nie czuję, że biegam z tego powodu gorzej. czuję się dobrze i brak mięsa nie przeszkadza mi absolutnie w bieganiu i trzymaniu dobrej formy.

Czyli jesteś jedynym Vege w domu?

W sumie to tak. Żona faktycznie ogranicza mięso. Wiadomo jak teść zjedzie z trasy na weekend, to wtedy jest ten klasyczny mięsny obiad i zje, ale na co dzień przeważnie je to co ja. Dzieciom nie będę na siłę wciskał parówek sojowych, jedzą to co lubią. Na nich przyjdzie czas. Staram się je zachęcić do tego, żeby nie jadły mięsa, ale nie narzucam im tego.

Jesteś osobą, która potrafi cieszyć się życiem. Podzielisz się z nami swoim kluczem do szczęścia?

Klucza jako takiego nie ma. Mama gdy byłem w technikum poszła na zebranie i wychowawczyni jej powiedziała „Damian to jest taki niepoprawny optymista. Nawet jak dostanie jedynkę to mówi, że zawsze mogło być gorzej<śmiech>. Gdzieś faktycznie we mnie jest ten niepoprawny optymista. Z biegiem czasu i nabywaniem doświadczeń życiowych gdzieś tam się kurczy, ale mimo wszystko trzeba być pozytywnym. Życie jest dosyć szare i męczące, w moim zawodzie często spotykam się ze śmiercią i cierpieniem innych. Pracy staram się nie przynosić do domu. Trójka małych dzieci wystarczająco potrafi dać w kość. Czasami najchętniej trzasnąłbym drzwiami i wyszedł, ale nie można. Staram się nie zwariować. Ja od zawsze miałem taki pozytywny charakter i usposobienie. To we mnie cały czas jest i staram się być pozytywnie zakręconym. Zawsze mogło być gorzej, prawda?! <śmiech>

Prowadzisz też własny blog na Facebooku o nazwie Peace Love Run. Jakie przesłanie chcesz nieść ze sobą poprzez bieganie?

Chcę zachęcić innych, pokazać, że sport to dobra sprawa i wszystko siedzi w naszej głowie. Mimo tego, że masz mnóstwo obowiązków i masę spraw na głowie, to możesz iść i przebiec maraton, jakoś miło spędzić czas. To nie musi być tylko bieganie. Mogą to być spacery czy rower, taka odskocznia od wszystkiego.

Biegasz też razem ze swoimi dziećmi. Jak reaguje rodzina i bliscy na twoją pasję?

Mamy przyczepkę. Dzieci już powoli się w nią nie mieszczą <śmiech> One mają radochę z tego, więc mi się to tym bardziej podoba. Lubią jak je zabieram ze sobą na rower. Czasem staram się zaczepić o jakiś plac zabaw, żeby nie siedziały cały czas i też miały atrakcje dla siebie.

Rodzina mnie dopinguje i podoba im się to co robię. Nie raz gdzieś tam z żoną się podroczymy, bo wiadomo człowiek dużo pracuje. Tu niedziela… żona by chciała wspólny obiad, jakąś imprezkę rodzinną lub wyjście gdzieś. Ja jej na to NIEEEE bo idę na maraton czy jakiś inny bieg i nie będzie mnie pół dnia <śmiech>. Chłopcy też lubią biegać i jak są biegi dla dzieci to w nich uczestniczą. Teraz mamy takie społeczeństwo, które mało chętnie się rusza, szczególnie dzieci, więc staram się im to szczepić. Póki co całkiem nieźle mi to idzie, lubią ruch. Pokonują coraz dłuższe dystanse spacerem na własnych nogach i to jest fajne.

Bieganie to zapewne nie jedyna twoja radość. Czym jeszcze się interesujesz?

Przede wszystkim muzyką – daje mi wyciszenie i odskocznie. Gdy nie mogę iść pobiegać czy się poruszać, to lubię włączyć sobie muzykę i to mi pomaga. Lubię zbierać płyty. Mam takie przeświadczenie, że w obecnych czasach każdą piosenkę mogę sobie ściągnąć i posłuchać sto razy… jednak gdy odtworzę ją z płyty to ma takie inne dźwięki i jakby lepiej brzmi <śmiech>. Kiedy gotuję to muzyka zawsze musi być włączona, alternatywa czy rock. Kiedyś punk i trochę reggae, głównie polska muzyka. Lubię też jazdę rowerem i staram się, żeby było go coraz więcej.

Damian podziel się z nami swoją opinią jako biegacz i pracownik służb medycznych czy w obecnej sytuacji biegacze powinni zaniechać treningów na zewnątrz i pozostać w domu?

To dość kontrowersyjny temat… Z jednej strony są sprawy ważniejsze niż bieganie, z drugiej wiemy jednak, że bez biegania trudno żyć i pogodzić się z tym, że parki czy las nagle są zamknięte. Szczerze mówiąc to ja mieszkam na wsi. Za ogrodzeniem mam las i łąki. Ja myślę, że będę biegał i sobie tego nie odmówię, ale gdybym mieszkał w centrum Radomia chyba zrezygnowałbym. Nie musimy mieć bezpośredniego kontaktu, żeby się zarazić. Wystarczy, że ktoś będzie stał na przystanku albo biegł przed nami i kichnie czy kaszlnie. Ten wirus zanim spadnie na ziemie potrzebuje chwili i w tej sytuacji może nas dopaść. Możemy nadziać się na niego i tu jest to zagrożenie.

Niekoniecznie musimy dotykać jakiejś barierki lub innych ludzi, żeby się zarazić.. Wiemy dobrze, że nie każdy stosuje się do zaleceń. Nie każdy nosi maseczki czy rękawiczki, co jest trochę przykre. Ludzie celowo stawiają opór albo po prostu są nieświadomi, mimo tego, że Internet i telewizja ciągle o tym huczą i trąbią. Ja na terenach wiejskich raczej się nie boję. Biegając czy jeżdżąc na rowerze ostatnio raczej nikogo nie spotykam. Ciężko mowić tu o jakimkolwiek kontakcie z innymi osobami. W razie potrzeby mam też sporą działkę przy domu więc tam mogę biegać. Jednak centrum miasta czy bloki… Tutaj sytuacja jest już trudniejsza i raczej postawiłbym na treningi domowe.

Ciężko mówić w tej sytuacji o planach na obecny sezon biegowy, ale zapewne z początkiem roku jakieś miałeś. Co to było?

Były i to bardzo ambitne. Pod koniec marca miałem jechać na Duch Podgórza 33km. Generalnie ten rok był nastawiony na bieganie górskie. Na razie niestety nie dojdą do skutku. W czerwcu mam jeszcze zaplanowany bieg wierchami, około 33km, ale też raczej nic z tego. Po cichu marzy mi się spróbować dystansu ultra na naszym Radomskim Maratonie Trzeźwości. Oczywiście 50km, a nie 70km. Rozmawiałem z ludźmi z Biegiem Radom! i nie będzie problemu, żeby przebiec tylko 50km. Mam też nadzieję, że pod koniec roku uda się pobiec w Lamencie Świętokrzyskim na bodajże 38km. Myślę, że te biegi które miałem zaplanowane do końca czerwca się nie odbędą. Nie chcę wyjść na pesymistę, bo staram się być zawsze uśmiechnięty <śmiech>, bądźmy jednak realistami i nastawiajmy się po cichu, że do września to może nie ruszyć. Obym się mylił, ale zobaczymy. Tak więc jeśli mnie żadna kwarantanna ani zakażenie nie złapie i będę mógł trenować, to spróbuję pobiec to 50km. Moja żona mi mówi stanowcze nie: „Do maratonów się zgadzam. Po maratonach nie ma mowy!” Pomydlimy trochę oczy do tego czasu <śmiech>

Napewno są osoby które chciałbyś pozdrowić. Masz teraz okazję.

Moja chwila <śmiech>. Chciałbym pozdrowić moich najbliższych, żonę Olę, dzieci: Basię, Witka i Tadka. Chcę też pozdrowić was wszystkich ze Street Run Radom. Nie będę tu wymieniał nikogo z imienia, żeby ktoś nie poczuł się urażony. Jest was tak dużo. Jesteście tak fantastyczną grupą, że z wieloma z was można śmiało zostać przyjaciółmi. Pozdrawiam też Vege Runners i moich kolegów ze Zwolenia, zarówno tych, którzy są teraz ze mną na dyżurze jak i tych, którzy już go skończyli. Pozdrawiam i przybijam piątki ze wszystkimi biegaczami, którzy będą nas czytać.

Na koniec jest coś co chciałbyś przekazać nam w tym trudnym dla wszystkich czasie?

Przede wszystkim to nie dajmy się zwariować. Bądźmy świadomi tego co się dzieje i zostańmy w domach. Ktoś na forum medycznym kiedyś mądrze napisał, że wirus nie ma nóg, to my go roznosimy i jesteśmy jego nogami.

Zostańmy w domach, trenujmy w nich, bawmy się z dziećmi nie okłamujmy medyków!

To jest jedyna nadzieja, jeżeli nie będziemy się przemieszczać, to nie będziemy roznosić wirusa. Wtedy to jak najszybciej przycichnie. Uwierzcie mi… Od strony medycznej nie chcę nikogo straszyć, ale nie wygląda to dobrze, cała nadzieja w Was. Zostańcie w domu i nie wychodźcie bez potrzeby.

Dziękuję wszystkim darczyńcom, ludziom dobrej woli, którzy przyczyniają się do poprawy naszej ciężkiej sytuacji. Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam.

Przeczytaj również...

W tej samej kategorii

Artur i Ewa

Artur i Ewa

„Jeśli coś nam nie sprawia radości, to nie zrobi się tego dobrze. Praca, bieganie czy hobby – jeśli lubimy to co robimy to uśmiech na twarzy sam się pojawia.”

czytaj dalej
Karolina Drużdżel

Karolina Drużdżel

Z akcjami charytatywnymi jest w sumie tak jak z naszym bieganiem… chcemy to zrobić, z taką różnicą, że nie dla siebie, a dla kogoś.

czytaj dalej
Anna Nowak

Anna Nowak

Niektórzy mogą powiedzieć, że przesadzam, ale bieganie naprawdę uratowało mi życie.

czytaj dalej