Karolina Drużdżel

26 czerwca 2020
Kategoria: Rodzina SRR
Autor: Piotr Cukrowski
Z akcjami charytatywnymi jest w sumie tak jak z naszym bieganiem. Mamy jakiś cel, widzimy metę i po prostu chcemy to zrobić. Z taką różnicą, że nie dla siebie, a dla kogoś.

Biegacz: Karolina Drużdżel
Rozpoczęcie przygody z bieganiem: Początek 2016 roku
Debiut w zawodach: Słoneczna Piątka na dystansie 5km. Radom 2016

Podczas zapraszania Cię do wywiadu odniosłem wrażenie, że się wahasz wziąć w nim udział.

Karolina: Bardzo mi się podoba forma tych wywiadów. Super projekt i realizacja. Wszystkie historie, które były do tej pory opowiedziane są bardzo ciekawe, a osoby które się nimi podzieliły są niesamowitymi ludźmi z pasją. Stwierdziłam, że miło byłoby w tym projekcie uczestniczyć, ale widziałam swój udział gdzieś na szarym końcu. Zaproszenie do wywiadu jest formą wyróżnienia, a ja czuję, że aż tak na nie, nie zasługuję.

Kiedy i w jakich okolicznościach rozpoczęła się twoja przygoda z bieganiem?

2016 rok. W 2014 i 2015 urodziłam swoje dzieciaki. Kiedy mogłam już wrócić do jakiejś aktywności, stwierdziłam, że taką najprostszą formą będzie bieganie. Nie musiałam się zapisywać na żadne zajęcia, gdzie była z góry ustalona konkretna godzina. Miałam swój określony czas, kiedy mogłam wyjść z domu i bieganie idealnie się w to wpasowywało. To było dla mnie oderwanie od codziennej rutyny. Dwójka małych dzieci rok po roku to jazda bez trzymanki. Zawsze byłam osobą towarzyską, wtedy trochę musiało się zmienić. Mój mąż Adrian w tamtym okresie też dużo wyjeżdżał, więc takie uwiązanie w domu źle na mnie wpływało. Stwierdziłam, że trzeba coś z tym zrobić, żeby nie zwariować.

Duży udział w wyborze biegania miała moja siostra Olka. Jest młodsza ode mnie i zawsze była aktywna. Zaczęła biegać dużo wcześniej niż ja. Pamiętam, że z rodzinką staraliśmy się przyjeżdżać na metę jej biegów i kibicować. Pojawiała się wtedy we mnie taka nutka zazdrości. “Kurcze fajnie tu. Może i ja bym kiedyś spróbowała” – myślałam sobie.

Początki były ciężkie i jednocześnie zabawne. Na 500 m odcinku Urząd Skarbowy – Castorama potrafiłam mieć już trzy przerwy. Moje standardowe kółeczko miało 5km i tak je wałkowałam, aż w końcu udało się przebiec ten dystans ciągiem. Założyłyśmy ze znajomymi grupę początkujących biegaczek i nazwałyśmy się “Biegaczki na medal”. Tak zaczęło się moje bieganie. Pomyśleć, że zanim zaszłam w ciążę i mój mąż wychodził pobiegać patrzyłam na niego jak na świra <śmiech>. Jak on może to lubić. Ja po prostu nie znosiłam biegania.

Pamiętasz swój debiut na zawodach?

Pierwszym biegiem była Słoneczna Piątka w 2016. Bieg organizowany przy Galerii Słonecznej. Pamiętam, że gdy kończyłam moje 5 km i widziałam jak ludzie zaczynają drugie okrążenie na 10 km, to myślałam o nich jak o super bohaterach. Uczucie adrenalinki na starcie i radość na mecie – strasznie mnie to wkręciło. Tak bardzo, że niecałe dwa miesiące później przebiegłam swoją pierwszą dyszkę na Biegu Powstania Warszawskiego. Zrobiłyśmy tego roku z „Biegaczkami na medal” jeszcze kilka biegów na 10km.

Skąd taka nazwa grupy?

Strasznie kręciły nas medale na mecie. Były dla nas takie piękne i zasłużone. Nie osiągałyśmy nie wiadomo jakich wyników, ale my najlepiej wiedziałyśmy ile wysiłku w to wkładamy, żeby w ogóle ukończyć zawody. Część z nas potem się wykruszyła. Dziewczyny wróciły do pracy, z wolnym czasem też bywało różnie.

Bieg, który najbardziej zapadł Ci w pamięć to?

Nie umiem wskazać jednego. Było kilka takich biegów, które wspominam bardzo dobrze. Pierwszym jest Półmaraton Radomskiego Czerwca w roku 2018. Wtedy stwierdziłam, że już dyszki mam na tyle obiegane, że pora spróbować dłuższego dystansu. Pogoda była idealna, przez większą część trasy padało. Udało mi się ukończyć bieg. Na mecie emocje niesamowite. Tego się nie da opisać. To po prostu trzeba przeżyć, żeby wiedzieć o co chodzi.

Mam w sercu też bardzo wyjątkowy bieg związany z naszą ekipą: Energetyczna Dycha organizowana przez Street Run Radom w Kozienicach. Udało mi się tam zrobić życiówkę tylko i wyłącznie dzięki dziewczynom, które stwierdziły: “W sumie to możemy biec treningowo, więc jaki chcesz zrobić czas? Poprowadzimy Cię” – Monika Wiązowska, Magda Deleska, Justyna Hernik i Karolina Jaworska biegły całą drogę przy mnie. Monika patrzyła na zegarek i wołała “Dobra, za wolno… Troszeczkę przyspieszamy”, lub “Teraz jest górka. Teraz nie przyspieszaj bo stracisz siły”. One cały czas nawijały! Wiedziałam, że nie muszę się skupiać na niczym innym tylko na tym, żeby biec koło nich. Tak oto zrobiłam życiówkę. Nie jest to oczywiście czas, który robi wrażenie <śmiech>. Dla mnie jednak to było mistrzostwo świata ponieważ bardzo długo mi zeszło, żeby zejść poniżej godziny na 10km. W Kozienicach dzięki dziewczynom poprawiłam czas na 56:50. W tym roku na Kazikach znowu urwałam minutkę do 55:59. Teraz zaczynam etap walki o zejście poniżej 55 minut.

Oczywiście ogromnym sukcesem jest też Korona Polskich Półmaratonów. Dodatkowo była to super przygoda, czas spędzony z ludźmi z SRR. Będę długo wspominać te intensywne weekendy, kiedy mogłam wyrwać się od codziennej rutyny i spędzić fajnie czas. Z biegów do korony najlepiej wspominam bieg w Poznaniu, gdzie Łukasz Pacholski z Leszkiem Podymniakiem biegli całą drogę obok mnie. Zobaczyli na starcie, że mam kiepskie nastawienie, ewidentnie to nie był mój dzień. Całą drogę byli przy mnie. Non stop mówiłam, żeby biegli szybciej, na miarę swoich możliwości, ale stwierdzili, że im się ze mną bardzo dobrze biegnie i tak razem ukończyliśmy Poznański Półmaraton. Emocje na mecie nie do opisania.

Najtrudniejszy bieg to?

Półmaraton Praski w 2018 roku. Pierwszą rzeczą jaką zrobiłam po powrocie z debiutu w Półmaratonie Radomskiego Czerwca było zapisanie się na Półmaraton Praski. Byłam tak zachwycona swoim wynikiem, że stwierdziłam: “Teraz to ja już nic nie muszę, wszystko mogę. Wychodzę i samo się robi na zawołanie”. Tak więc Lipiec i Sierpień prawie nie trenowałam. Dwa tygodnie przed startem doszłam do wniosku, że wypadałoby się do tego biegu trochę przygotować. Na Praskim był jeden wielki zonk. Była okropna parówka, gdzie ja nienawidzę biegać w upale. Do tego byłam kompletnie nieprzygotowana, więc od 18km biodra piszczały z bólu. Nie miałam siły biec, a spacer sprawiał mi jeszcze większy ból, więc do mety musiałam powolutku dreptać <śmiech>. To była nauczka. Nic nie przychodzi samo i trzeba wszystko wypracować.

Co uważasz za swój największy biegowy sukces?

Najlepsze co zrobiłam w całym tym bieganiu, to kliknięcie “dołącz” do naszej grupy SRR na Facebooku. Zastanawiałam się… „Zrobić to czy nie? Kim oni są?” Jak widziałam Was po raz pierwszy na Biegu Kazików jeszcze w tych szarych koszulkach Renostav, byłam pewna, że jesteście wszyscy pracownikami jednej firmy. Zazwyczaj na mecie byłam tylko ja z siostrą i kilkoma koleżankami, a tutaj taka ekipa! Potem rzuciliście mi się w oczy na Facebooku i postanowiłam dołączyć. Na start musiałam odpowiedzieć na jakieś trzy pytania… “O kurczę… Na pewno się nie zakwalifikuję. Nie przyjmą mnie” <śmiech>.

Kliknęłam “dołącz” i wszystko się zmieniło. Bieganie weszło dla mnie na zupełnie inny poziom. Spotkania z ekipą i zawody są dla mnie jak święto. To jest niesamowite jak ta grupa funkcjonuje. Wszyscy są otwarci, życzliwi, nie zamykają się na tych powolnych biegaczy jak ja <śmiech>. Każdy jest radosny w tym co robi i nie ma tu sztuczności. Wiadomo, że staramy się dobierać na treningach w grupki pod względem prędkości i dystansu, ale nie zamykamy się na innych. Jak chcę dołączyć do Niedzielnego Wietrzenia Płuc to mam pewność, że nie zostawicie mnie samej w lesie. To jest mój największy biegowy sukces: ludzie i przyjaźnie, które udało się nawiązać.

Nie mogę nie wspomnieć o pierwszej osobie, z którą zaprzyjaźniłam się w SRR. To był Łukasz Pacholski. Po półmaratonie praskim minęłam się z nim pod supermarketem. Szedł w koszulce z biegu, automatycznie zaczęłam do obcego gościa machać i się uśmiechać. Tego samego dnia napisałam mu wiadomość, z informacją, że to byłam ja i że kojarzę go z grupy. Okazało się, że biegamy w bardzo zbliżonym tempie i tak od słowa do słowa zaczęliśmy się umawiać na wspólne treningi. Ja, Łukasz i Agnieszka Górecka. Łukaszowi zawdzięczam ukończenie korony półmaratonów. To on rzucił hasło, namawiał z uporem maniaka, a potem „rozliczał” z treningów. Jestem z tych, którzy muszą mieć nad sobą jakiś bat. Łukasz był dla mnie dużą motywacją, podziwiam jego systematyczność w treningach.

Bieganie to nie jedyna twoja pasja. Mocno angażujesz się w działalność charytatywną. Opowiedz jak to się zaczęło.

Zaczęło się zupełnie przypadkowo od rozmowy z mamą niepełnosprawnego dziecka. Moje dzieciaki chodzą do przedszkola integracyjnego. Zosia jest w grupie z niewidomym chłopcem. Pewnego dnia zapytałam jego mamy jak sobie radzi, na jakie zajęcia chodzi Adaś. Opowiedziała mi wtedy o płatnym turnusie wakacyjnym. Mieli już uzbieraną konkretną sumę w fundacji, ale jeśli nie wykorzystaliby tych pieniędzy na turnus do końca roku, to te pieniądze by przepadły i przeszły na inne dziecko. Brakowało im około 10 tyś. zł. Pomyślałam sobie, że to bez sensu i po prostu trzeba dozbierać brakującą kwotę.

To był impuls, nigdy nie miałam do czynienia z akcjami charytatywnymi. Udzielałam się na Facebooku, jedynie poprzez udostępnianie zbiórek, ale sama nigdy nie brałam w czymś takim udziału. Napisałam do przyjaciółki, która potrafi ogarnąć dosłownie wszystko. Na hasło “zbiórka” Kasia miała w głowie już pełno odjechanych pomysłów jak np. zorganizowanie koncertu Andrzeja Piasecznego. Ostatecznie stanęło na meczu Radomki Radom. Poznałyśmy tam wspaniałych ludzi: Izę i Krzysztofa. Przyjęli nas w biurze Radomki z otwartymi ramionami. Powiedzieli, że wszystkim się zajmą. Na plakatach będzie wizerunek Adasia, wszystkie informacje pojawią się też na fanpage’u. Miałyśmy dać tylko tekst o Adasiu, czyli kim jest i na co zbieramy pieniądze. Dodatkowo zaproponowali nam licytację koszulki Radomki Radom. Właściwie z Kasią już niewiele miałyśmy do roboty, bo Radomka wszystkim się zajęła.

Przyszłyśmy na mecz z puszkami i przeprowadziłyśmy zbiórkę na trybunach. Koszulka została zlicytowana za 1700zł, więc mama Adasia już samym tym faktem była zachwycona. Po meczu pojechałyśmy do Radomki podziękować za mecz. Iza stwierdziła, że da nam trochę gadżetów, żebyśmy już same zrobiły licytacje. Nie miałam pojęcia jak się do tego zabrać, więc utworzyłam tylko wydarzenie na Facebooku “Gramy dla Adasia”, gdzie zaczęłyśmy zapraszać ludzi i wrzucać gadżety Radomki. Dużo osób dołączyło do wydarzenia, a licytacje zaczęły się rozkręcać. Kasia stwierdziła, że napisze do kilku restauracji, że może uda się pozyskać vouchery. To była jakaś abstrakcja. Mnóstwo restauracji, salonów kosmetycznych i fryzjerskich włączyło się w akcję. Jednego dnia wstawiłam chyba dwadzieścia licytacji! Zbierały się z tego naprawdę fajne pieniądze, ponieważ voucher, który był wart 100zł licytował się nawet za 300zł. Tak się to nakręcało, że ludzie sami się zgłaszali z chęcią przekazania czegoś na licytację. Akcja skończyła się powodzeniem i Adaś wyjechał na dwutygodniowy turnus za granicę razem z mamą.

Po zakończonej akcji „Gramy Dla Adasia” zadzwoniła do mnie Manuela, czyli mama Marka. Znałyśmy się jeszcze z liceum. Manuela przyglądała się z boku całej zbiórce. Pogratulowała i powiedziała, że super to wyszło. Chciała zrobić coś podobnego dla swojego syna, ale nie wiedziała jak się za to zabrać. Zapytała czy bym jej nie pomogła. Spotkałyśmy się, porozmawiałyśmy i tak powstała grupa “Razem dla Marka”.

Nie da się nie wspomnieć o akcji “Razem dla Marka” w Siczkach. Zrobiło się z tego duże wydarzenie. Jak je wspominasz jako współorganizatorka?

Współorganizator to chyba za dużo powiedziane. Głównym dowodzącym był Arkadiusz Rydz i mocna ekipa z Jedlni i okolic. Arek zadzwonił do mnie, przekazał informację, że organizuje festyn dla Marka i poprosił, żebym napisała o tym na Facebooku. Mieliśmy chyba tylko tydzień do wydarzenia, więc bardzo mało czasu. Pomyślałam, że jak napiszę na Facebooku taką suchą informację to wyjdzie słabo… Zapytałam Łukasza Smolagi czy nie zrobiłby jakiegoś plakatu. Szybka odpowiedź z jego strony i temat ogarnięty.

Później przyszło mi do głowy, że skoro festyn ma być w niedzielę to fajnie byłoby połączyć Niedzielne Wietrzenie Płuc z tą imprezą, aby ściągnąć więcej ludzi. Zarząd SRR wyraził zgodę i chęć udziału w akcji. Miało być wspólne bieganie, stoisko z loterią, grill, namioty z kawą i ciastami.

Dzień przed festynem zadzwonił do mnie Karol Kaczmarzyk i mówi: “Słuchaj Karolina, bo ja mam sporo różnych fajnych gadżetów, zróbmy licytacje tam na miejscu”. Kurczę… festyn następnego dnia, ja nieprzygotowana na taką sytuację. Co innego prowadzić licytacje na Facebooku, a co innego na żywo przed grupą osób… Nie byłam przekonana czy dam radę, ale Karol zapewnił, że to się wszystko zrobi. Przyjeżdżam rano nad zalew i widzę Maćka Czarneckiego. Okazało się, że Karol poprosił go, żeby był DJ’em na tym festynie. Za chwilę przyjechał Karol i wypakował cały bagażnik gadżetów do licytacji. Ludzi zrobiło się multum. Po prostu rewelacja!

Także nie wiem czy mogę mówić o sobie „współorganizator”, bo to się wszystko po prostu zadziało. Tak działa SRR. Nasze hasło „Jak się lata w konkretnej ekipie to dbają o człowieka”. Jeden telefon z prośbą o zrobienie plakatu, a kończy się na tak wspaniałej akcji do której dołączyły się jeszcze Radomskie Morsy. Karol, mistrz konferansjerki odwalił super robotę z licytacjami, loteria, grill, kącik ze słodkościami. Wszystko zakończyło się mega sukcesem. Udało się wtedy uzbierać ponad 14 tysięcy mimo kiepskiej pogody.

Co Cię motywuje do działalności charytatywnej i jak to wygląda od strony organizacyjnej?

Z akcjami charytatywnymi jest w sumie tak jak z naszym bieganiem. Mamy jakiś cel, widzimy metę i po prostu chcemy to zrobić. Z taką różnicą, że nie dla siebie, a dla kogoś. Marek cierpi na MPD (Mózgowe Porażenie Dziecięce). Początkowo naszym celem było zebranie kwoty na sprzęt potrzebny do rehabilitacji. Zbieranie pieniędzy bardzo ładnie szło od samego początku. Manuela miała duże wsparcie ze strony rodziny i znajomych. Ludzie się bardzo angażowali, a licytacje się kręciły. Wtedy Manuela zaczęła śmielej mówić o kosztownej operacji bioder. To jest ogromna szansa dla Marka na życie bez bólu. Cel – 300.000 zł. Małymi krokami, licytacjami, akcjami w terenie udało się uzbierać potrzebne pieniądze i Marek w maju przeszedł operację.

Jak wygląda to od strony organizacyjnej? Jestem administratorką grupy na Facebooku razem z Manuelą. Moje zadania skupiają się głównie na wrzucaniu licytacji. Pilnuję aby wszystkie aukcje były zakończone, czyli zostały opłacone, a ludzie którzy wygrali otrzymali swój towar. Bardzo często ludzie sami do mnie piszą, że chcą przekazać na licytację konkretne rzeczy. Jak trzeba to podjeżdżam i odbieram te fanty, robię zdjęcia i wstawiam na grupę, a potem umawiam się na odbiór z konkretnymi osobami. Natomiast akcje w terenie to już działalność wielu osób, które są bardzo zaangażowane w pomoc Markowi.

Jak reaguje rodzina i bliscy na twoje pasje?

Z akcjami charytatywnymi już był taki moment, że tata zaczął mówić do mnie „Janinka” od Janiny Ochojskiej. Chyba momentami mieli przesyt tego wszystkiego, bo cały czas było: Adaś, Adaś, Adaś. Potem: Marek, Marek, Marek. Za chwilę pojawiła się jakaś akcja dla “Szlachetnej Paczki”, więc znowu wrzucałam wszystkim informacje. Często wysyłam prywatne wiadomości do osób, na których wiem, że mogę polegać z prośbami o wpłaty. Tego było tyle, że chyba powoli zaczynali mieć mnie dosyć <śmiech>. Ale chyba są dumni ze mnie, z tego, że udało się osiągnąć cel i że ja się w tym realizuję.

A jeśli chodzi o bieganie… Generalnie tylko moja siostra jest aktywna, pozostali członkowie rodziny mają raczej podejście: “Położę się i obejrzę jakiś film”. Moja babcia zawsze mówiła: “Po co Ty tam znowu będziesz lecieć. Weź usiądź, napij się herbaty”. Jak były jeszcze biegi zimowe, np. Tropem Wilczym lub bieg WOŚP to babcia pytała: “Ale Wam płacą za to latanie, prawda? Płacą Wam?” Jak w odpowiedzi słyszała, że to my za to płacimy żeby pobiec, to nie potrafiła tego ogarnąć <śmiech>. Generalnie mam od całej rodziny duże wsparcie. Przy dwójce małych brzdąców, aby wyjść na trening ktoś musiał mnie przy nich zastąpić. Nie było nigdy z tym problemu. Bardzo często były takie sytuacje, że ktoś z rodziny przyjeżdżał tylko po to, żebym ja mogła wyjść na godzinę i zrobić trening. Nawet moja najbliższa sąsiadka ze swoim mężem angażowali się w to, żebym mogła trenować, gdy męża nie było i nikt z rodziny nie był w stanie przyjechać.

Co poza bieganiem sprawia Ci przyjemność?

Wśród rodzinki i najbliższych znajomych jestem znana z jednego: koncerty. Koncerty to mój konik, na który wydaję mnóstwo pieniędzy. Cała ta epidemia ma taki malutki plusik, że nie ma koncertów i jestem w stanie przyoszczędzić trochę gotówki <śmiech>. Muzyka na żywo bardzo mnie kręci. Jeżdżę na różnego rodzaju koncerty, widziałam na żywo takie zespoły jak Metallica, U2, Guns N’ Roses, Bon Jovi, Sam Smith czy Pink. Sporo tego się uzbierało, mogłabym jeszcze długo wymieniać. To show i cała otoczka: efekty, kostiumy, światła i choreografia to coś pięknego.

Są też mniejsze, bardziej kameralne koncerty jak np. Pilichowski Band gdzie masz na scenie 4-5 muzyków, którzy są mega zafiksowani na czyste dźwięki i precyzję. Obserwujesz ich i widzisz, że kochają to co robią. Uwielbiam patrzeć na ludzi, którzy robią coś z ogromną pasją i zaangażowaniem.

Poza koncertami dużo czytam, głównie kryminały. Niestety potem boję się biegać wieczorami <śmiech>. Wydaje mi się, że za każdym krzakiem jest morderca i czyha na mnie.

Powoli wszystkie zakazy są luzowane. Jest jakiś bieg, który bardzo byś chciała pobiec jeszcze w tym roku?

Mistrzostwa Świata w Gdyni. Mam nadzieję, że się odbędą. Biegłam w Gdyni, gdy walczyłam o Koronę. Widok plaży na ostatnim kilometrze biegu jest po prostu piękny. Przydałoby się już zacząć trenować systematycznie. Fajnie byłoby też wyrównać rachunki z Półmaratonem Praskim <śmiech>.

Gdzie widzisz siebie jako biegaczkę w przyszłości?

Nie mam jakichś wygórowanych oczekiwań względem biegania. Na pewno chciałabym przebiec maraton, może po 40-stce się uda.

Generalnie bardzo chciałabym być aktywną mamuśką, dawać tym przykład swoim dzieciom. Jako mama na co dzień mam bardzo przyziemne obowiązki: przynieś, wynieś, pozamiataj, podaj jedzonko, siądź do zajęć, wyjdź na plac zabaw, daj reprymendę, tego nie wolno, tak nie rób.

Bardzo zależy mi na takiej relacji z dziećmi, żeby wiedziały, że w każdej chwili mogą się do mnie ze wszystkim zwrócić. Wierzę, że wspólna zajawka jaką jest sport nam to ułatwi. W naszej grupie mamy przykłady takich relacji, rodzinka Michalców czy Podmanickich. Zawsze mi się buzia cieszy, kiedy Wojtek przyjeżdża na bieżnię ze swoim 18-letnim synem Jankiem.

Swoje dzieciaki od małego zachęcamy do aktywności, brały już nawet udział w kilku biegach na 100m. Teraz główną zajawką jest dla nich rower.

Chcesz przekazać coś wszystkim czytelnikom?

Biegajcie i radujcie się <śmiech>. Chcę pozdrowić wszystkich członków SRR i podziękować im za to, że są jacy są. Nie zmieniajcie się.
Mam nadzieję, że niedługo Street Run Radom będzie bardziej rozpoznawalnym stowarzyszeniem. SRR ma na koncie naprawdę cudowne akcje. Tu panuje zasada „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”.

Tak jak ja kiedyś na Kazikach zobaczyłam niesamowitą ekipę i postanowiłam do niej dołączyć, tak zachęcam wszystkich, którzy chcą zacząć biegać, szukają motywacji i nowych, wspaniałych znajomości, do tego, żeby kliknęli „Dołącz”.

Przeczytaj również...

W tej samej kategorii